Co czuje
osoba chora? Co odczuwa rodzina w obliczu choroby nowotworowej u najbliższych
osób? Jak żyją i radzą sobie osoby, które zwyciężyły walkę z rakiem?
Wiele osób zastanawia się jak radzą sobie osoby chore, osoby które walkę
o zdrowie mają już za sobą, co czują rodziny w których wystąpił problem choroby
nowotworowej. Dlatego na blogu powstał cykl, zawierający historie
osób, które zechciały się podzielić swoimi przeżyciami.
Dzisiaj przedstawiamy
Wam historię osoby, która nie chorowała, lecz jej najbliżsi stoczyli walkę z
chorobą.
Gdy moja mama
zachorowała na raka piersi miałam 9 lat a siostra 7. Wiele osób pewnie pomyśli,
że świat zawalił się nam na głowę, że nasze dzieciństwo w tym momencie się
skończyło. Powiem Wam, że to nie do końca prawda. Z tamtego okresu pamiętam, że
częściej bywałyśmy z dziadkami niż z
rodzicami. Dla nas, jako dzieciaków była to największa frajda, bo przecież nikt
nie rozpieszcza tak bardzo dzieci jak dziadkowie. ;)
Wtedy
niewiele z tego rozumiałam, dlaczego częściej gościmy u dziadków niż we własnym
domu. Pamiętam, że mimo uśmiechu na
twarzy babcia z dziadziem nie mieli tak radosnych oczu, jak wcześniej. Widoczne
było, że coś ich martwi. Mimo że starali się jak mogli, żebyśmy byłe
szczęśliwe, to dzieci czują, że coś jest nie tak. W końcu jednak przyszedł czas, kiedy choroba
wkroczyła do naszej rodziny i nie dało się jej już ukryć przede mną i siostrą.
Rodzice w końcu powiedzieli nam, że mama jest chora – nie wiedziałyśmy na co
choruje, ciężko jest wytłumaczyć dziecku, że choroba, która atakuje ukochaną
mamę to nowotwór. Może też nie chcieli nas jeszcze bardziej przestraszyć. Gdy
sięgam do tamtego okresu pamięcią nie przypominam sobie wiele. Zostało mi
niewiele wspomnień z tamtego okresu, niektóre wspomnienia pamiętam jak przez
mgłę, inne bardziej dokładniej. Jak to
mówią, nie wiem czy nie chciałam tego pamiętać, czy też byłam zbyt mała, żeby
to wszystko zrozumieć. To co jednak zapamiętałam, to jak
mama ogoliła włosy i jak razem wybierałyśmy dla niej perukę. Nie było przy tym
płaczu, mama zamieniła smutną rzeczywistość w zabawę. Dawała nam przymierzać
swoje „nowe włosy”. Starała się, abyśmy nie były wystraszone, ale radosne. Mimo
że była słaba, chciała spędzić z nami jak najwięcej czasu. Kolejną rzeczą,
którą pamiętam to gdy wracała do domu po chemioterapii, mimo, że nikt nam nic
nie powiedział, wiedziałyśmy, że mamy być cicho i nie przeszkadzać. Mama
odpoczywała w pokoju, a my z siostrą grzecznie się bawiłyśmy, nie chcąc jej
zbudzić. Pamiętam, jak się męczyła, gdy wymiotowała. Do tej pory, gdy wymiotuje
to od razu przypominam sobie tamte chwile…
Z tamtego okresu pamiętam również, że rodziców często nie było w domu.
Byłyśmy pod opieką dziadków, gdy nasza mama w szpitalu walczyła o powrót do
zdrowia. Tak jak wcześniej wspominałam, dużo z tego okresu nie pamiętam, cała
rodzina zadbała o to, żebyśmy jak najmniej odczuły chorobę mamy. Chodziłyśmy
normalnie do szkoły, tata nauczył się pleść nam warkocze, dziadkowie zabierali
nas do siebie gdy mama przebywała w szpitalu. Jestem bardzo wdzięczna
najbliższym, za to, że nie odczułam w tym czasie z jaką poważną chorobą
walczyła moja mama. Teraz, gdy jestem już dorosła i dowiedziałam się od mamy
wszystkich szczegółów rozumiem wiele więcej. Myślę, że dla mamy był to
najgorszy okres w życiu, musiała nie dość, że walczyć z chorobą to jeszcze ze
strachem, że zostawi mnie i siostrę. Jestem z niej dumna, że wygrała z rakiem.
Widzę zmianę w jej zachowaniu po chorobie - jak zaczęła doceniać każdy dzień,
jak zyskała pewność siebie, widzę jej wolę do pomagania innym kobietom, które
spotkało to samo co ją. Dopiero teraz rozumiem, ile determinacji ma w sobie
mama i jaką okropną chorobą jest rak. Wiele jej odebrał, ale stała się jeszcze
silniejszą kobietą niż dotychczas. Mimo że byłam za mała żeby wesprzeć mamę,
uważam, że dużo siły dała jej rodzina i świadomość, że ma dla kogo
walczyć. Teraz pomimo, że zwyciężyła to,
gdy idzie na badania kontrolne czuję niepokój o to czy wyniki będą dobre. Będąc
dzieckiem, nie odczułam strachu przed utratą mamy, lecz teraz, gdy już wszystko
wiem, odczuwam ten lęk. Wierzę jednak,
że jest bezpieczna, gdy jest pod opieką specjalistów.
Gdy
dowiedziałam się wszystkich szczegółów dotyczących choroby mojej mamy, żyłam
spokojnie, naiwnie sądząc, że po takim ciosie, naszej rodzinie już żadne
poważne choroby nie zagrażają. Do czasu…
To było trzy
lata temu, miałam 20 lat. Tata często uskarżał się na ból kolana, a później
całej nogi. Twierdził, że to tylko nadwyrężenie, lecz gdy ból się już długo
utrzymywał i utrudniał mu funkcjonowanie w codziennym życiu poszedł do lekarza.
Dostał skierowanie na prześwietlenie kręgosłupa. Zadzwonił do mnie; już po głosie poznałam, że coś jest nie tak.
Okazało się, że to guz. Załamałam się, ale wiedziałam, że muszę się wziąć w
garść. Wiedziałam, że muszę o niego
walczyć, bo nikt mnie nie ochroni, tak jak wtedy gdy byłam mała i chorowała
mama. Pojechaliśmy razem do poradni na konsultacje, potwierdziło się to co
powiedział lekarz pierwszego kontaktu. Potrzebna była operacja, lecz nikt nie
dawał nam gwarancji, że po operacji tata będzie mógł chodzić. Od konsultacji do
terminu operacji żyliśmy w niepewności, stresie i smutku. Wiedziałam, że tata
się załamie, gdyby okazało się, że operacji nie da się tak przeprowadzić, aby nie
uszkodzić nerwów. Zawsze przecież był aktywny, silny i wątpiłam, żeby się po
tym pozbierał. Nadszedł dzień operacji, lekarze powiedzieli, żebym przyjechała
jak już operacja dobiegnie końca, aby dowiedzieć się o stan taty. Dzień
wcześniej i rano tata o wszystkim na bieżąco mnie informował – o której
operacja, kto operuje, ile trwa. Siedziałam w domu i czekałam, nie mogąc na
niczym się skupić, będąc ciągle myślami przy nim. Godzinę przed końcem operacji pojechałam do
szpitala, okazało się, że jest już zoperowany i leży na sali pooperacyjnej.
Mimo, że nie mogłam do niego wejść, to wiedział, że jestem. Pierwsze co
zobaczyłam to to, że da radę poruszać nogami.
Kamień spadł mi z serca, wiedziałam, że czeka go długa rehabilitacja,
ale czułam, że wszystko jest na dobrej drodze. Widziałam, jak jest szczęśliwy,
że wszystko dobrze się ułożyło, mimo tego stresu, niepewności, lęku. Teraz
mimo, że tata już nie ma sprawności fizycznej takiej jak przed operacją, to
cieszę się, że udało nam się po raz drugi wygrać z chorobą.
Doświadczyłam
choroby najbliższych mi osób, w różnych etapach życia – będąc dzieckiem, a
później jako osoba dorosła. Nie umiem porównać, czy lepiej chorobę rodzica
przeżywać będąc jeszcze nie świadomym, czy kiedy wszystko się rozumie. Czy te
doświadczenia wywarły na mnie jakiś negatywny wpływ? Myślę, że nie. Na pewno
szybciej dojrzałam, stałam się bardziej odpowiedzialna i nauczyłam się doceniać
to co jest w moim życiu najważniejsze, a mianowicie rodzinę. Wydarzenia te, sprawiły,
że zaczęłam o rodziców jeszcze bardziej dbać i pomagać na co dzień. Wiem, że
zdrowie i życie jest kruche i jak łatwo można je stracić. Patrząc na moich
rodziców, uważam, że zwyciężenie walki z chorobą daje nowe życie i nową
energię. Docenia się je jeszcze bardziej, bo z tyłu głowy ma się świadomość, że
już mogło nas na tym świecie nie być.
Osobiście, cieszę się, że mam takich rodziców i jestem z nich dumna, bo
mimo przeciwności losu napotkanych na drodze zwyciężyli tę walkę i teraz mogę
być przy nich.
Zdaję sobie sprawę z tego, że każdy przeżywa chorobę w rodzinie na swój sposób. Moje doświadczenia sprawiły, że czuję się silniejsza i mam świadomość, jaką walkę trzeba stoczyć o powrót do zdrowia oraz jak ważne jest wsparcie rodziny. Nie uważam się za osobę pokrzywdzoną przez los, bo każde doświadczenie czegoś mnie nauczyło. Wiem także, jak ważne jest dbanie o siebie i „słuchanie” swojego organizmu.
Zdaję sobie sprawę z tego, że każdy przeżywa chorobę w rodzinie na swój sposób. Moje doświadczenia sprawiły, że czuję się silniejsza i mam świadomość, jaką walkę trzeba stoczyć o powrót do zdrowia oraz jak ważne jest wsparcie rodziny. Nie uważam się za osobę pokrzywdzoną przez los, bo każde doświadczenie czegoś mnie nauczyło. Wiem także, jak ważne jest dbanie o siebie i „słuchanie” swojego organizmu.
Podsumowując, myślę, że choroba wiele zmienia
w rodzinie, zmieniają się priorytety, sposób postrzegania świata. Można być
złym, że spotkało to właśnie Twoją rodzinę, ale można też to odebrać z pokorą i
wynieść z tego jakąś lekcję. Każdy z nas jest inny i każdy z nas inaczej
reaguje na takie doświadczenia. Mimo, że nieraz występują chwilę zwątpienia,
trzeba się podnieść i iść dalej. 😉
Dziękuję za tą opowieść...jest niesamowita...piękna..i bardzo wzruszająca.
OdpowiedzUsuń