Cieszę się, że żyje, w pewnym sensie jestem
szczęśliwsza niż przed chorobą... Poznaj
historię Oli, która podzieliła się z nami swoim przeżyciami
Zachorowałam będąc w ciąży, ale (prawdopodobnie przez niefrasobliwość mojej ówczesnej ginekolog) o chorobie dowiedziałam się w dniu porodu, który był przyspieszony ze względu na zagrożenie życia mojego i dziecka. Było ciężko OIOM, śpiączka itp. ale Tymek ma 2,5 roku i jest zdrowy, silny i cudny. :)
Diagnoza
była dla mnie przerażająca. Nic nie wiedziałam o białaczce oprócz stereotypu
groźnej śmiertelnej choroby u dzieci. Zresztą ja zachorowałam na tę dziecięcą
białaczkę - ostra białaczka limfoblastyczną. Myślałam, że niedługo umrę - kilka
dni, tygodni, zresztą mogło tak być.
Połączenie
takiej diagnozy z narodzinami dziecka, które przecież też robią zamieszanie w
życiu to były dwie sytuacje, które naraz spadły na nas.
Bardzo
ważne było dla mnie wsparcie w tym, czego ja nie mogłam robić będąc w szpitalu
- w opiece nad Tymkiem. Moja mama mimo, że mieszka w Zamościu była prawie cały
czas w Krakowie. Razem z Dominikiem opiekowali się Tymkiem. Ja wiedziałam, że
on jest bezpieczny, kochany. Moi przyjaciele spontanicznie zorganizowali całą
wyprawkę (poród był przyspieszony, więc nie byliśmy jeszcze ze wszystkim
gotowi), bo na początku Dominik był cały czas w szpitalu u mnie i u Tymka.
Pamiętam
też jak ważny był kontakt, najlepiej bezpośredni. Odwiedziny wtedy, kiedy
odporność na to pozwalała to był najbardziej wyczekiwany przeze mnie moment
dnia. Potrzebowałam i podzielić się swoimi odczuciami, ale też posłuchać o tych
normalnych sprawach, które są na zewnątrz. Próbowałam jak najbardziej być mamą
Tymka. Ten malutki chłopczyk też ciągnął mnie do życia, był wsparciem przez
swoje istnienie i moją miłość do niego.
Wiem, że
w tym okresie intensywnego leczenia rodzina skupia się głównie na działaniu,
pomocy. Wszyscy są wtedy zazwyczaj pogubieni, działają po omacku i w ciągłym
napięciu i strachu. Ja miałam duże wsparcie, ale moich bliskich dużo kosztowało
dawanie tego wsparcia i ciągłe napięcie. I Dominik i mama schudli, mieli okresy
bezsenności, nerwów, a to są tylko zewnętrzne objawy, wiele rzeczy jest w nich
niewypowiedzianych, tak jak i we mnie. Pogorszyła się sytuacja finansowa -
urlopy, dojazdy, moja mama będąc w Krakowie musiała rezygnować ze zleceń w
Zamościu, ja nie pracowałam...
Relacje w
takiej chorobie mają szansę się pogłębić, ale ten bagaż czasami jest za ciężki.
Osobami, które były ze mną najbliżej byli moja mama, Dominik i przyjaciółka
Ania. Każdy w inny sposób mnie wspierał i boli mnie to, że moja choroba im
przysporzyła dużo cierpienia. A powrót do względnej normalności jeszcze trwa i
jest bardzo mozolny. Cieszę się, że żyję, w pewnym sensie jestem szczęśliwsza
niż przed chorobą, ale przechodzenie tego wszystkiego byłoby łatwiejsze gdyby
był powszechny dostęp do pomocy. Jestem psychologiem, więc wiem, że moje pobyty
w szpitalu miały też wpływ na Tymka, rozstania z mamą zwłaszcza na tak długo to
nie jest coś co taki maluszek powinien cierpieć.
Ola
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz