Historie chorych i ich rodzin. #3

Cieszę się, że żyje, w pewnym sensie jestem szczęśliwsza niż przed chorobą... Poznaj historię Oli, która podzieliła się z nami swoim przeżyciami






Zachorowałam będąc w ciąży, ale (prawdopodobnie przez niefrasobliwość mojej ówczesnej ginekolog) o chorobie dowiedziałam się w dniu porodu, który był przyspieszony ze względu na zagrożenie życia mojego i dziecka. Było ciężko OIOM, śpiączka itp. ale Tymek ma 2,5 roku i jest zdrowy, silny i cudny. :)
Diagnoza była dla mnie przerażająca. Nic nie wiedziałam o białaczce oprócz stereotypu groźnej śmiertelnej choroby u dzieci. Zresztą ja zachorowałam na tę dziecięcą białaczkę - ostra białaczka limfoblastyczną. Myślałam, że niedługo umrę - kilka dni, tygodni, zresztą mogło tak być.
Połączenie takiej diagnozy z narodzinami dziecka, które przecież też robią zamieszanie w życiu to były dwie sytuacje, które naraz spadły na nas. 

Bardzo ważne było dla mnie wsparcie w tym, czego ja nie mogłam robić będąc w szpitalu - w opiece nad Tymkiem. Moja mama mimo, że mieszka w Zamościu była prawie cały czas w Krakowie. Razem z Dominikiem opiekowali się Tymkiem. Ja wiedziałam, że on jest bezpieczny, kochany. Moi przyjaciele spontanicznie zorganizowali całą wyprawkę (poród był przyspieszony, więc nie byliśmy jeszcze ze wszystkim gotowi), bo na początku Dominik był cały czas w szpitalu u mnie i u Tymka.

Pamiętam też jak ważny był kontakt, najlepiej bezpośredni. Odwiedziny wtedy, kiedy odporność na to pozwalała to był najbardziej wyczekiwany przeze mnie moment dnia. Potrzebowałam i podzielić się swoimi odczuciami, ale też posłuchać o tych normalnych sprawach, które są na zewnątrz. Próbowałam jak najbardziej być mamą Tymka. Ten malutki chłopczyk też ciągnął mnie do życia, był wsparciem przez swoje istnienie i moją miłość do niego.

Wiem, że w tym okresie intensywnego leczenia rodzina skupia się głównie na działaniu, pomocy. Wszyscy są wtedy zazwyczaj pogubieni, działają po omacku i w ciągłym napięciu i strachu. Ja miałam duże wsparcie, ale moich bliskich dużo kosztowało dawanie tego wsparcia i ciągłe napięcie. I Dominik i mama schudli, mieli okresy bezsenności, nerwów, a to są tylko zewnętrzne objawy, wiele rzeczy jest w nich niewypowiedzianych, tak jak i we mnie. Pogorszyła się sytuacja finansowa - urlopy, dojazdy, moja mama będąc w Krakowie musiała rezygnować ze zleceń w Zamościu, ja nie pracowałam...

Relacje w takiej chorobie mają szansę się pogłębić, ale ten bagaż czasami jest za ciężki. Osobami, które były ze mną najbliżej byli moja mama, Dominik i przyjaciółka Ania. Każdy w inny sposób mnie wspierał i boli mnie to, że moja choroba im przysporzyła dużo cierpienia. A powrót do względnej normalności jeszcze trwa i jest bardzo mozolny. Cieszę się, że żyję, w pewnym sensie jestem szczęśliwsza niż przed chorobą, ale przechodzenie tego wszystkiego byłoby łatwiejsze gdyby był powszechny dostęp do pomocy. Jestem psychologiem, więc wiem, że moje pobyty w szpitalu miały też wpływ na Tymka, rozstania z mamą zwłaszcza na tak długo to nie jest coś co taki maluszek powinien cierpieć.

Ola




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz